Dlaczego warto odwiedzać muzea?- rozprawka
autor: klasa VIIb

            Instytucje kultury bez wątpienia warto odwiedzać. Wielu uczniów do pomysłu pójścia do instytucji kultury podchodzi sceptycznie. Większość wybiera seans filmowy w kinie, rezygnując z możliwości wzięcia udziału w lekcji muzealnej. Pobyt w muzeum zaś może bardzo poszerzyć nasze horyzonty historyczne, przybliżyć dzieje mieszkańców regionu, w którym mieszkamy. 
     Po pierwsze lekcje muzealne poszerzają naszą wiedzę z danego zakresu. Np. zajęcia pt.
 ,, Dwie okupacje Białegostoku” ilustrowane archiwalnymi zdjęciami uświadomiły nam, że w mieście przed wojną znajdowały się budowle, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Np. w Białymstoku istniała synagoga, świątynia żydowska.
     Po drugie wizyta w muzealnej instytucji kultury nauczyła nas, że okupacje Białegostoku to tragiczny czas przepełniony grozą, cierpieniem i walką o przetrwanie. Podczas walki z najeźdźcą białostoczanie musieli zmierzyć się z okrutnymi warunkami panującymi w utworzonym przez agresorów gettcie. Mieszkańcy miasta szukali różnych sposobów na dostarczanie żywności dla ludności żydowskiej uwięzionej w gettcie.
     Ostatnim argumentem przemawiającym za korzyściami spędzania czasu w muzeach mogą być refleksje, przemyślenia, wrażenia, z którymi wychodzimy. Lekcje muzealne to dobra okazja do niecodziennego obcowania z historią Białegostoku  i sposób na nietypową formę nauki historii. 
     Podsumowując powyższe rozważania, należy potwierdzić tezę, że warto odwiedzać muzea. Lekcje muzealne odbywające się w Muzeum Historycznym i Muzeum Wojska Białystok wzbogacają wiedzę na różne tematy, uwrażliwiają uczniów na trudne losy mieszkańców Białegostoku w czasie okupacji.

Scharakteryzuj Anię Shirley

Autor: Dominika Sałacińska



Ania Shirley to główna bohaterka powieści pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”. Jako małe dziecko została osierocona przez rodziców. Gdy miała jedenaście lat, los okazał się dla niej łaskawy, trafiła na Zielone Wzgórze do domu Maryli i Mateusza Cuthbertów.

Ania to szczupła i drobna dziewczynka. Miała bladą twarz, mnóstwo piegów, duże usta, ogromne zielonoszare oczy oraz grube rude włosy. W momencie przybycia na Zielone Wzgórze ubrana była w bardzo  ciasną, krótką i brzydką sukienkę.  Uważała się za niezwykle brzydką istotę. W czasie przebywania na farmie w wyglądzie Ani zaszły korzystne zmiany. Włosy tak nieszczęśliwie ufarbowane, zostały ścięte prawie do skóry. Po tym przykrym zabiegu odrosły i ściemniały. Zbyt chuda figura lekko się zaokrągliła, cera nabrała delikatnej, mlecznej barwy, a piegi zbladły. Po kilku latach Ania stała się bardzo ładną mieszkanką Avonlea.

Chociaż los dziewczynki do czasu przybycia na Zielone Wzgórza był bardzo smutny, zawsze potrafiła zachować pogodę ducha. Była ona dzieckiem bardzo wrażliwym, głęboko przeżywała każde niepowodzenie. Kiedy było jej smutno i źle, mówiła, że znajduje się w „otchłani rozpaczy”. Cechowała ją szczerość i prawdomówność. Mówiła prawdę prosto w oczy, miała też odwagę głośnego wyrażania swoich sądów o innych, np.: o nauczycielu w szkole niedzielnej, pastorze czy pani Małgorzacie Linde. Bardzo dużo mówiła, co było związane za jej bujna wyobraźnią: „Aniu, mówisz już całe dziesięć minut…” –zwróciła jej kiedyś uwagę Maryla. Jej skłonność do fantazjowania i popadania w zadumę doprowadziły do niejednej katastrofy w  gospodarstwie, np.: zapomniała dodać mąki do ciasta czy nakryć sos, który zaniosła do piwnicy. Była bardzo samodzielna. Bez wahania sama poszła do kościoła, chociaż nie znała drogi. Urażona duma nie pozwoliła jej przez kilka lat odzywać się do Gilberta, ponieważ nazwał ją  „marchewką” w obecności całej klasy. Nie myślała tylko o sobie. Zrezygnowała ze studiów, z marzeń, aby opiekować się niedomagającą  Marylą.

Ania Shirley to postać wzruszająca, zabawna, oryginalna i godna podziwu. Zadziwia swoją fantazją i bogactwem wyobraźni. Chciałabym mieć taką przyjaciółkę.

Moja najciekawsza podróż-opowiadanie z dialogiem.

Autor: Julia Jaroszewicz

     Pewnego słonecznego dnia całą rodziną wybraliśmy się na Mazury. Mój tata był kierowcą, a mama wskazywała drogę. Gdy już dojechaliśmy na miejsce, usłyszałam radosne okrzyki mojego brata.
-Jak tu pięknie, świeże powietrze, las i co najważniejsze przejrzyste jezioro.
-Nie krzycz tak, bo obudzisz Wiktorię! -stanowczo odrzekła mama.
-Spójrzcie na nasz domek! - zawołałam.
-O! Z prawego okna w kuchni jest widok na ogródek i las.
-Tak tak, a z lewego w salonie widać żagle i statki pływające po jeziorze - odrzekł zachwycony tata.
-Świetnie, może później pójdziemy na spacer! -zaproponował Sebastian.
-Ale najpierw zjedzmy obiad - wtrąciła mama.
-No dobrze-zgodziliśmy się z niechęcią.
Nawet zapomnieliśmy, że śpi nasz najmłodszy członek rodziny. Dziewczynka wstała i zaczęła głośno płakać. Rodzice poszli, uspokoili ją i wyjęli z samochodu. Bawiła się spokojnie i grzecznie do czasu, kiedy pojawiła się mała jaszczurka. Od razu wzbudziła ona zainteresowanie mojej małej siostry. Wiki zerknęła ochoczo i szybko do niej podbiegła, upewniła się, czy nikt nie patrzy i zaczęła ją ciągać za ogon. Widać było, że zwierzę się boi i Wiktoria też. W pewnym momencie jaszczurka zniknęła, trochę się przestraszyłam i krzyknęłam do taty.
-Jaszczurki nie ma!
-Jak to nie ma?- zastanawiał się głośno przestraszony tata.
-Dobrze, nie panikujmy, pewnie jej nie zjadła-zapewniła mama.
-A co jeśli tak? -zapytałam przestraszona.
-Nawet tak nie myśl. Teraz musimy się zabrać za szukanie tego stworzonka - postanowiła mama.
Zaczęliśmy penetrować teren. Na początek przeszukaliśmy ogródek i miejsce, gdzie siostra się bawiła, też jej tam nie było.
-A może Wiktoria gdzieś ją ma! - powiedziałam.
-Chyba nie - odrzekł zrezygnowany Sebastian.
-To jest nawet dobry pomysł - krzyknęła mama.
A więc teraz przeszukaliśmy całą Wiktorię. Byliśmy zaskoczeni tym, że jednak była to prawda. Przestraszona jaszczurka odnalazła się w kieszeni u mojej siostry.
    Gdy zrobiło się już ciemno, wszyscy poszliśmy do domu, a mama zrobiła nam ciepłą herbatę. Przyznaliśmy jednocześnie, że taka przyjemna, śmieszna, a zarazem miła historia spotkała nas po raz pierwszy.To dopiero była przygoda!

Moja najciekawsza podróż-opowiadanie z dialogiem.

Autor: Dominika Sałacińska

Wyjechaliśmy z samego rana, aby po południu być już w górach. Kiedy dotarliśmy do celu i zakwaterowaliśmy się w schronisku, od razu ruszyliśmy na Krupówki.
Chodziliśmy po różnych sklepach, oglądaliśmy zadziwiające turystów wystawy. Po chwili moja siostra usłyszała jakieś dziwne dźwięki, odwróciła się i krzyknęła:
- Patrzcie, patrzcie, jakiś potwór!
Kiedy mama się odwróciła, niczego nie zauważyła.
- Ola, co ty mówisz, przecież tu nic nie ma! – powiedziała.
- Ciociu, ale przecież widziałam strasznego potwora! – krzyknęła z oburzeniem Ola.
Poszliśmy dalej. Po jakimś czasie Ola znowu zobaczyła to samo zjawisko.
- No patrzcie, patrzcie, to znowu on!
Tym razem wszyscy (choć niechętnie) się odwrócili.
I rzeczywiście stał tam straszny potwór! Byliśmy przerażeni.
- Co to jest?! – krzyknęła przestraszona mama.
Po chwili potwór zdjął z siebie maskę i okazało się, że pod maską ukrywał się pan w przebraniu.
- Ale nas pan wystraszył – powiedziała Ola.
-Nie ma się czego bać, jestem tu tylko po to, aby zabawiać turystów
– powiedział uśmiechnięty nieznajomy.
Na pamiątkę wszyscy zrobiliśmy sobie zdjęcie ze znikającym i pojawiającym się nagle „potworem” i poszliśmy dalej.

Scharakteryzuj wybranego bohatera literackiego, którego chciałbyś naśladować.

Autor: Monika Korzeniecka



    Tadeusz Zawadzki jest bohaterem książki Aleksandra Kamińskiego pt. „Kamienie na szaniec”. Urodził się 24 stycznia 1921 r. w Warszawie, a zginął 20 sierpnia 1940 r. w wieku zaledwie 22 lat. Tadeusz Zawadzki ps. Zośka walczył z okupantem w czasie II wojny światowej, która wybuchła po ukończeniu przez chłopca szkoły.
     Zośka miał drobną budowę. Był szczupły. Jasne włosy i delikatne, niemal „dziewczęce” rysy twarzy wyróżniały go spośród innych chłopców.
     Jedną z cech, którą odznaczał się Tadeusz, było jego wielkie oddanie przyjacielowi. Po porwaniu Rudego właśnie on najbardziej martwił się o kolegę i zorganizował słynną akcję Pod Arsenałem, która miała na celu odbicie Jana Bytnara. Kiedy Rudy umierał, to właśnie Zośka najbardziej przez to cierpiał, ale wytrwał przy przyjacielu do końca. Bardzo poruszyła mnie jego wierność i lojalność. W dzisiejszych czasach bardzo trudno znaleźć tak oddanego przyjaźni człowieka.
     Zośka charakteryzował się również spokojem i stanowczością. Dowodził wieloma akcjami, wyprowadzał kolegów z kłopotów. Podczas odbicia Rudego wystąpiło wiele komplikacji: spóźniła się więźniarka, pojechała inną drogą, pojawili się niespodziewani policjanci. Mimo to Zawadzki potrafił zachować spokój i doprowadzić akcję do końca. Świadczy to również o jego inteligencji i profesjonalizmie.
     Tadeusz był też bardzo odważnym mężczyzną. Wiele razy narażał swoje życie, by ratować innych, ale także by udowodnić okupantom, że Warszawa walczy. W obliczu niebezpieczeństwa ze strony władz i policji wiele razy malował na murach budynków kotwicę –znak walczącej Warszawy. Dzięki przeprowadzeniu wielu podobnych akcji dostał przydomek Kotwicki.
     Zośka był niewątpliwie wspaniałym człowiekiem. Jego odwaga, spokój i zdecydowanie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Chciałabym być choć trochę tak dzielna jak on. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, że chłopak tak bardzo kochał przyjaciół, szczególnie Rudego. Bez wątpienia nie tylko ja, ale wszyscy powinniśmy go naśladować.

Napisz kartkę z pamiętnika Dudusia Fąferskiego. Opowiedz o tym, co się wydarzyło pewnego słonecznego czerwcowego dnia na dworcu w Warszawie i opisz uczucia chłopca.

Autor: Dominika Sałacińska



Drogi Pamiętniczku!

Dzisiaj był bardzo ładny czerwcowy dzień. Od rana czekaliśmy spakowani na rozpoczęcie podróży. W czerwcowym słońcu postanowiliśmy więc wyruszyć na dworzec.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, udaliśmy się do kasy, aby kupić bilety. Walizki zostawiliśmy przy ławce. Przed nami w kolejce stała pani. Gdy kupiliśmy bilety, poszliśmy do dworcowego kiosku kupić coś do jedzenia na drogę. Wróciliśmy i mama podeszła do walizki, by coś z niej wyjąć. Gdy ją otworzyła, okazało się, że to nie nasza walizka. Byłem przerażony, rodzice też. Wybiegłem z dworca na zewnątrz, by rozejrzeć się, czy ktoś nie wziął przez pomyłkę naszej własności. Po chwili zobaczyłem panią, która szła z walizką wyglądającą tak samo jak nasza. Podbiegłem do niej i zapytałem, czy mógłbym sprawdzić, czy nie jest przypadkiem nasza. Okazało się, że ta pani pomyliła się i wzięła nasz bagaż. Bardzo się bałem, że ktoś nam ukradł walizkę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i zdążyliśmy na pociąg!

Do jutra pamiętniczku.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko jako przyjaciel ludzi i męczennik.

Autor: Anna Badalian



       Ksiądz Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. w Okopach. Jego matka i ojciec- Marianna i Władysław - od najmłodszych lat dbali o rozwój duchowy syna. Ksiądz Jerzy miał dwóch braci- Józefa i Stanisława. Dzieci pomagały w pracach rolnych, ale mały Alek (rodzice nadali Księdzu imię Alfons, jednak zmienił imię podczas pobytu w warszawskim seminarium) był wątły i chorowity, przez co wykonywanie tych czynności sprawiało mu trudność.
      Alek Popiełuszko był średniego wzrostu, szczupły; miał czarne włosy i ciemne oczy.
     W szkole należał do małomównych uczniów, uczył się przeciętnie, panią profesor traktował z szacunkiem, lubił pomagać kolegom. Zawsze był schudnie ubrany. Osoby ze środowiska szkolnego mówią, że niczym się nie wyróżniał, gdyby tak jednak było, to zwracaliby na niego uwagę.
      Patron mojej szkoły był hojny wobec ludzi. Za każdym razem, gdy miał okazję, obdarowywał ludzi kawałkiem czekolady, obrazkiem czy długopisem. Niejednokrotnie oddawał ubrania z importu, przeznaczone dla niego, osobom „bardziej potrzebującym". Często lekceważył zalecenia lekarzy, choć jego stan był poważny i kilka razy znalazł się w szpitalu z powodu utraty przytomności. Chciał za wszelką cenę być z ludźmi i zbliżać ich do Boga.
     Ksiądz Jerzy chętnie gościł u siebie znajomych, rozmawiał z nimi i służył pomocą. Zapraszał na herbatę parafian, organizował zebrania studentów i ich nauczał, z każdym człowiekiem rozmawiał jak równy z równym. Zdobył sympatię wśród robotników, dzięki wsparciu ich podczas strajków. Starał się pomagać wszystkim, którzy potrzebowali choćby najmniejszego wsparcia. Sprowadzał zagraniczne leki, a po strajkach odwiedzał aresztowanych w więzieniu i pomagał studentom znaleźć mieszkanie. Świadczy to o jego wielkoduszności.
      Syn Marianny i Władysława od najmłodszych lat wyróżniał się religijnością. Jego pobożność była wielokrotnie problemem w szkole oraz w wojsku. W kościele bywał często, choć musiał przejść parę kilometrów do Suchowoli. „Nad wyraz się cieszył, gdy w seminarium miał po raz pierwszy przywdziać szatę księdza"- relacjonują jego znajomi.
     Ksiądz Jerzy Popiełuszko zginął za wiarę. Jako kapłan był przez cały czas śledzony, zastraszany i przesłuchiwany przez milicję. W głębi duszy czuł, że nie jest mu dane dożyć starości, o czym mówił swoim przyjaciołom. Gdy sytuacja stała się poważna i Służba Bezpieczeństwa robiła wszystko, aby uprzykrzyć mu życie, Ksiądz w dalszym ciągu nie rezygnował z codziennych zajęć, wręcz przeciwnie- starał się robić jeszcze więcej.
     Choć życie Księdza Jerzego Popiełuszki nie trwało długo, dokonał on więcej niż większość z nas zdoła uczynić w całym życiu. Na wiadomość o jego śmierci zareagowały płaczem tłumy ludzi. Był im bardzo bliski. Cieszę się, że Ksiądz Jerzy jest patronem mojej szkoły. Swoją postawą życiową udowodnił, że jest przyjacielem ludzi, a za wiarę oddał to, co najcenniejsze- życie.